Moja przygoda z aparatem Olympus E-m5 mark 3

Olympus E-m5 mark 3
Olympus E-m5 mark 3, fot. partner.olympus.pl

Od lat moje zdjęcia robię smartfonami, jednak tym razem postanowiłem sprawdzić możliwości Olympusa E-m5 mark 3. Czy jest to lepsze rozwiązanie dla każdego maniaka robienia zdjęć, który do tej pory korzystał jedynie z telefonu?

Od razu muszę zaznaczyć, że nie jest to pełnoprawny test tego aparatu, ponieważ moje dwutygodniowe testy były jedynie liźnięciem tematu. No dobra, nawet gdyby miał to u siebie dwa miesiące, prawdopodobnie nie wycisnąłbym z niego dużo więcej, ponieważ moja wiedza o aparatach jest – delikatnie mówiąc – dość przeciętna.

Niech świadczy o tym fakt, że cały czas robiłem zdjęcia w formacie ORF, a zdecydowanie bardziej wolałbym postawić na JPG. Wiem, że nie jest on tak plastyczny i nie daje takiego pola do popisu, ale dla kompletnego amatora jak ja, byłby lepszym rozwiązaniem. Robiłem to jednak nieumyślnie, gdyż wyszedłem z założenia, że domyślnym formatem będzie JPG. No cóż, smartfonowa naleciałość.

Pierwsze kroki były zaskakująco proste!

Trochę obawiałem się tego, że nie poradzę sobie z obsługą aparatu. Wiem, może to brzmieć śmiesznie, ale jednak wygoda w użytkowaniu smartfonów mocno nas rozleniwiła i zwykłe aparaty wydają się na pierwszy rzut oka czarną magią. Na szczęście, jakoś udało mi się go uruchomić, podłączyć obiektyw, a nawet zrobić zdjęcie.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to były bardzo podstawowe kroki, a coś trudniejszego, mogłoby mnie przerosnąć. Mimo tego, nawet taki laik będzie w stanie zrobić nim zdjęcia, a to najważniejsze.

Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia!

W tym miejscu muszę przypomnieć, że zdjęcia robiłem w formacie ORF, czyli są to „czyste” zdjęcia, bez żadnej obróbki. Jedynie przekonwertowałem je do JPG, żeby móc bez problemu wrzucić je na bloga. Oznacza to, że z tych fotografii można wyciągnąć BARDZO dużo. Niestety tutaj również moje umiejętności kuleją, więc muszę pokazać Wam takie efekty, jakie udało mi się osiągnąć bez tego.

Test ten skłonił mnie oczywiście do kilku przemyśleń

Przede wszystkim, aparaty nadal są sporo do przodu względem zwykłych smartfonów, szczególnie jeśli korzysta się z dobrych obiektywów. Ja swoje zdjęcia zrobiłem w większości, używając M.ZUIKO DIGITAL ED 12‑40mm F2.8 PRO.

Efekt bokeh, czyli rozmywanie tła, a także łapanie ostrości to zupełnie inny poziom niż w telefonach i to moim zdaniem widać najbardziej. Nawet na szybko zrobiona fotka wygląda naturalnie, tło jest delikatnie rozmyte, a główny obiekt cechuje się piekielnie dużą ostrością. W telefonach da się uzyskać podobny efekt, ale jest on tylko podobny. Przy większym zbliżeniu widać różnice.

Czy kupię sobie aparat?

Jak możecie się spodziewać, obserwuje całkiem spore grono blogerów technologicznych. Już od jakiegoś czasu większość profesjonalistów, stawia na duże aparaty, a smartfony są jedynie wsparciem. Patrząc na zrobione przez nich zdjęcia telefonów, szczerze zazdrościłem i szukałem sposobu na sprawdzenie jakiegoś porządnego aparatu.

Olympus mi to umożliwił, a także uświadomił jedną ważną rzecz. Nawet jeśli kupiłbym teraz bardzo porządny aparat ze świetnym obiektywem, to moje zdjęcia będą lepsze, ale od znajomych blogerów nadal dzieliłaby mnie przepaść. Siłą dużych aparatów są dużo większe możliwości, ale wiele z nich wymagałoby sporo pracy ode mnie. Nie wystarczyłoby tylko cyknąć fotki. Dobrze byłoby poznać podstawy obróbki, żeby zdjęcia wywoływały efekt WOW.

Dlatego zapewne prędzej czy później kupię aparat, ale muszę się do tego mocno przygotować!


P.S. Wstyd się przyznać, ale nie zrobiłem żadnego zdjęcia Olympusowi. Zrobiłem całkiem sporo zdjęć aparatem, ale go nie uchwyciłem, więc siłą rzeczy musiałem posłużyć się fotkami ze strony.