Ostatnio pisałem Wam o tekstronice. Okazuje się, że nie jest to jedyny pomysł korporacji na gromadzenie o nas jeszcze większej ilości danych. Warto pochylić się też nad neuroubraniami oraz czujnikami, które już teraz stają się integralną częścią naszego ciała.
Neurowereables a prywatność danych
Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że neuroubrania gromadzą sporo danych na nasz temat: o naszych nawykach życiowych, żywieniowych czy aktywności. Pod pojęciem neurowearables rozumiemy po pierwsze urządzenie ubieralne wyposażone w sensory oraz moduły stymulujące, po drugie zaś, są to urządzenia czy ubrania, które działają w oparciu o impulsy myślowe. I mimo tego, że brzmi to jak science-fiction, to zapewniam Was, że takie rozwiązania znajdą się w sprzedaży już w bliskiej przyszłości.
Zainstalowane w neurobraniach moduły stymulujące oddziałują na układ limbiczny człowieka. Wyjaśnijmy tu pokrótce, że ten układ odpowiada za stymulowanie naszej aktywności, pośrednio odpowiada też za podejmowanie działań poprzez „nakłanianie do zachowań prawidłowych”. Wchodzimy tu na nieco wyższy „level”, dlatego też wystarczy Wam, jeśli zapamiętacie, że układ limbiczny, jaki każdy z nas posiada, bierze udział w regulacji poziomu emocji, więc choćby strachu, zadowolenia a nawet motywacji. W pewnym sensie to jakby klucz do mózgu każdego z nas.
Urządzenia wpływające na układ limbiczny już istnieją
Ciekawym przykładem takiego akcesorium jest tracker Pavlok, który monitoruje parametry aktywności fizycznej poprzez wbudowane sensory ruchu, potrafiące śledzić poszczególne gesty, a na ich podstawie gadżet rozpoznaje i diagnozuje złe nawyki, o których urządzenie informuje poprzez wibrowanie i sygnały dźwiękowe. Jeśli te działania nic nie dają i użytkownik wciąż powtarza te same błędy, uruchomiony zostaje najsilniejszy z bodźców, czyli lekkie – bezpieczne dla organizmu – porażanie prądem. Brzmi to w tym samym stopniu strasznie, co fascynująco.
Warto odnotować też kilka ciekawostek o Projekcie Thync, który wspiera walkę ze stresem, pomagając nam się zrelaksować. Trójkątny, zaopatrzony w elektrody, moduł, przyczepiany jest do głowy lub karku. Akcesorium obsługujemy przez dedykowaną aplikację na smartfona. W ten sposób monitorujemy nasz poziom relaksu czy jakość snu na poziomie, która niemal nigdy nie będzie osiągalna dla prostszych akcesoriów ubieralnych, wliczając w to na przykład smartwatche.
Ciekawie prezentuje się Anti-Snore, które – jak sugeruje sama nazwa – ma pomóc w walce z chrapaniem. Na szczęście, ten sprzęt nie ingeruje w nasze ciało. Po prostu jest to opaska, która „nasłuchuje”. Jeśli zaczniemy chrapać, to zacznie ona wibrować, zmuszając nas do zmiany pozycji. Widać więc dość dobrze, że gadżet pośrednio oddziałuje na nasz układ limbiczny. Przestań chrapać, a Twoją nagrodą będzie niezakłócony sen.
Elektronika ingeruje też w nasze ciało
Tatuaże stały się już bardzo powszechne. Można powiedzieć, że przestały one być elementem rozpoznawczym dla różnych subkultur. Żyjemy w czasach, kiedy posiadanie tatuażu staje się powoli standardem. O ile jednak zwykła „dziara” to po prostu tusz, o tyle technologia, jaką opracowała firma LogicInk może okazać się być przyszłością tego segmentu rynku. Pamiętacie te wszystkie filmy, gdzie tatuaż potrafił informować o wielu parametrach z naszego otoczenia? No właśnie!
LogicInk to połączenie tatuażu z naklejką. Jest to sensor, który potrafi informować zarówno o zjawiskach zachodzących w otoczeniu, jak i o tym, jak poszczególne procesy wpływają na nasz organizm. Chcesz wiedzieć, ile promieniowania UV pochłonąłeś podczas spaceru po plaży? Wystarczy zerknąć na tatuaż, a poinformuje Cię o tym kolorowy wskaźnik. Można sobie wyobrazić, że taki gadżet będzie odgrywał spore znaczenie w świecie, który musi mierzyć się ze skażeniem i przekroczeniem dopuszczalnych wartości. Czy to dla smogu czy – na przykład – dla promieniowania.
Nad ciekawym akcesorium pracuje też Samsung. Lubiany producent z Korei Południowej opracował inteligentne soczewki, którymi sterujemy za pomocą mrugnięć. Posiadają one wbudowane mikro-anteny, które służą do przesyłania danych. Zapytacie, jakie to dane. Otóż ten gadżet ma na celu wyświetlanie nam rzeczywistości rozszerzonej. Innowacją jest to, że głębia doznań z AR będzie zależeć od analizy naszego płynu łzowego. Dodatkowym, niejako „pobocznym” zastosowaniem jest informowanie o zbyt niskim lub zbyt wysokim poziomie cukru.
Biosensory ingerują już nawet w nasze uzębienie. Jeśli kogoś nie zdziwiło żadne z przedstawionych wyżej urządzeń, to tutaj naprawdę wchodzimy już w iście Orwellowską rzeczywistość. Elektronika ulokowana na naszym uzębieniu będzie mogła na bieżąco analizować informacje o pokarmach jakie spożywamy, tworząc pewnego rodzaju wzorce żywieniowe. Gadżet potrafi badać skład śliny, mierzyć poziom spożytego alkoholu czy cukru. Później możemy zobaczyć sobie wszystkie te informacje na ekranie naszego smartfona, w dedykowanej aplikacji.
Za każdym urządzeniem stoi człowiek
Pisząc „urządzenia analizujące aktywność”, wiele serwisów zapomina o jednej, kluczowej rzeczy. Nawet w erze dynamicznego rozwoju sztucznej inteligencji, na samym końcu takiego łańcucha zawsze stoi człowiek. Człowiek, który tworzy oprogramowanie, dzięki któremu takie a nie inne dane widzimy później w aplikacji na swoim telefonie. Ten sam człowiek mógł wcześniej podpisać szereg umów reklamowych z jakimiś podmiotami, które bardzo chętnie dowiedzą się o tym, kto z Was chrapie, by dodatkowo – niby przypadkiem – zaproponować wyprofilowaną poduszkę czy dopasowujący się do naszego ciała, materac. Zresztą, przykłady można mnożyć. Jestem przekonany o tym, że wiele sieci zapłaciłoby fortunę, by dowiedzieć się, ile przeciętny obywatel spożywa dziennie cukru czy oleju palmowego.
Pamiętajmy o tym, że często są to dane wrażliwe. Przytoczona wyżej informacja o spożyciu cukru może w bardzo prosty sposób zdradzić szczegółowe informacje o naszym stanie zdrowia. Zresztą, dane, jakie zbierają biosensory, wykraczają obecnie poza szeroko rozumiane dane biometryczne. Tutaj wchodzimy już na nieco wyższą półkę, oznaczoną jako „dane genetyczne”. Oznacza to, że wybrane korporacje mogą uzyskać na nasz temat wiedzę tak szczegółową, jakiej nigdy nie posiądzie nawet lekarz rodzinny. Chyba, że wyśle nas na szereg bardzo drogich badań.
Warto o tym pamiętać i nie tylko zachwycać się takimi technologiami, ale też zadać sobie pytanie o to, czym za te wszystkie cudowne funkcje płacimy. Bo – niestety – nic nie jest za darmo.
Tomasz Ptak, Klub RODO
Jestem prawnikiem, Inspektorem Ochrony Danych, szkoleniowcem. Kilkaset godzin szkoleń dla podmiotów sektora publicznego i prywatnego, kilkadziesiąt audytów i przygotowanych dokumentacji pozwala mi legitymować się doświadczeniem w zakresie bezpieczeństwa danych i informacji. Tym doświadczeniem chcę się podzielić z zainteresowanymi. Nie dajmy sobie wmówić, że ochrona danych osobowych i bezpieczeństwo informacji to nie są ważne sprawy. To są sprawy najważniejsze, dlatego warto o to zadbać.